Pierwsze wyprawy drezynowe w naszej historii odbyły się w 1998 roku, a dokładniej w lipcu. Dzięki uprzejmości pana naczelnika Górskiego z Tczewa mogliśmy pojeździć wąskotorową drezyną ręczną po nieczynnych torach Gdańskich Kolei Dojazdowych. Drezynka stacjonowała w Stegnie, więc stamtąd robiliśmy pierwsze wypady. Niestety, drezyna nie była w najlepszej kondycji i podczas jazdy wydawała przeraźliwe dźwięki, ale drezyniarzom to nie przeszkadzało. Natomiast o tym, że jedziemy wiedzieli wszyscy w promieniu kilometra :-).
Pierwsze wyprawy miały niesamowitą długość 5 kilometrów! (Stegna - Sztutowo Muzeum - Stegna). I bardzo często z tych wypraw wracaliśmy "na tarczy" lub bardziej kolejowo "za drezyną"...
Podczas tych przejazdów przeszliśmy chrzest bojowy. Za pierwszym razem - gdy drezyna zgubiła zabezpieczenie do korbowodu. Byliśmy 4 kilometry od Stegny i odpadł korbowód. Klapa. Drezyna nie chciała ruszyć, ani do przodu, ani do tyłu. Zaklinowała się. PLASER (jeszcze wtedy się tak nie nazywał) skoczył po jakieś narzędzia i gwóźdź do wioski. Wchodzi pomiędzy zabudowania, a tam kompletna cisza. Puka do jednych drzwi, drugich... przy nastych ktoś się zlitował, i "przy niedzieli" pożyczył narzędzi... Od tego czasu zawsze wozimy niezbędnik na nasze wyprawy.
Drugi przypadek miał miejsce w samej Stegnie, kiedy wracaliśmy, o dziwo na drezynie, ze Sztutowa. Dojeżdżamy do przejazdu, przechodnie zatrzymują ruch na nim. Wjeżdżamy ze sporą prędkością na przejazd i w tym samym momencie wjeżdża Golf. Gwałtowne hamowanie i zatrzymujemy się 10 centymetrów od niego... Ta nauczka również nie poszła w las. Nigdy nie ufamy przechodniom, a przed ruchliwymi przejazdami zatrzymujemy się i sami wstrzymujemy ruch.
Największa impreza odbyła się 30 sierpnia. Była to impreza rowerowo-drezynowa. Członkowie KTK "TENDRZAK" dojechali rano do Stegny PKSem, przejechali się do Jantaru Leśniczówki i z powrotem. Tu dołączyli do nich ludzie z Klubu Imprez na Orientację "NEPTUN", którzy z Gdańska dojechali na rowerach. Nastąpiła zamiana. TENDRZAKI wsiadły na rowery, a NEPTUNY na drezynę i pojechaliśmy do Sztutowa, zwiedzając po drodze b. obóz koncentracyjny. Po powrocie do Stegny PLASER poleciał kilka razy w górę, bo towarzystwo dopatrzyło się, że akurat obchodzi urodziny.
relacja: PLASER
zdjęcie, jedyne jakie mamy: Sokół (było więcej, ale slajdy diabli wzięli i zostało to co jest)
20-22.10.1999 TRAKO 99
Pierwsza impreza drezyną normalnotorową, a relacja się zakopała i nie może odkopać. Poszukiwania trwają. Dorwiemy ją, żywą lub martwą ;)
Na razie odnaleźliśmy tylko ściśle tajny podział obowiązków sędziowskich, dzisiaj imprezę organizowałyby góra dwie osoby:
piątek-sobota, 5-6 listopada 1999
I Mistrzostwa Gdańska
w Jeździe Drezyną Na Czas
na wyładowni w Gdańsku Wrzeszczu
Po zakończeniu targów kolejowych TRAKO '99 w Gdyni postanowiliśmy zrobić kolejną drezynową imprezę. Tym razem w Gdańsku. Wybór padł na stację Gdańsk Wrzeszcz. A dokładnie na tor przy rampie.
I tak powstał pomysł zorganizowania: I MGWJDNC czyli I Mistrzostwa Gdańska w Jeździe Drezyną Na Czas.
Patronat nad imprezą objęło Biuro Turystyki Aktywnej "KOMPAS" oraz Dziennik Bałtycki. Imprezę zorganizowaliśmy dzięki uprzejmości Zakładu Taboru Gdynia oraz Zakładu Infrastruktury Gdynia.
W stosunku do wyścigów na targach zmieniliśmy trochę zasady. Zwiększyliśmy dystans do 200 metrów i zrezygnowaliśmy z hamowania drezyny na punkty.
Ale po kolei. Jako, że zawody miały odbyć się w dwa tygodnie po ich wymyśleniu, czasu na przygotowania było niewiele. We własnym zakresie oczyściliśmy tor obok rampy. Zakład Taboru na czas trwania zawodów podesłał nam eksponaty w postaci dwóch lokomotyw - SM42 i EU07, które mogli zwiedzać uczestnicy zawodów. Zakład Infrastruktury wypożyczył nam drewniany wagon do noclegu (ba był tam nawet telewizor!). Skansen w Kościerzynie wypożyczył nam semafor, który dawał sygnał odjazdu, a Radek Bach stworzył program do elektronicznego pomiaru czasu.
Pod względem techniki były to najbardziej przygotowane i zaawansowane zawody.
Dodatkowo najlepiej rozreklamowane w mediach. A oto co na grupie dyskusyjnej pl.misc.kolej napisał Rafał Onysk po obejrzeniu programu o zawodach w RTL7:
"To się namachali tą wajchą
W te i we wte
...a drezyna fiuuuuuuuu
...i się wykoleiła
Pomimo to serdeczne gratulacje dla wszystkich uczestników
... a w szczególności dla dziewczyny Tomka, bo z tego co widziałem to ona
machała, a Tomek markował."
Po targach TRAKO '99 i I Mistrzostwach Gdańska w Jeździe Drezyną Ręczną na Czas, przyszedł czas na wykorzystanie drezyny ręcznej (WR01) w terenie.
Jako, że było zimno i leżało już trochę śniegu postanowiliśmy wybrać się na peryferia trójmiasta. Radek Bach zaproponował transport i trasę.
Załadunek na Poloneza Trucka był skomplikowany, dodatkowo okazało się, że drezyna wystaje z boku. Modląc się o brak policji na trasie dotarliśmy do Osowej.
Szybciutko zestawiliśmy drezynę na tory i ruszyliśmy. Do przesypowni nie jest daleko, ale leżący na torach śnieg spowodował, że jazda była męczarnią. Na szczęście wychodziło słońce, które stopiło śnieg z główki szyn. Jazda dalej odbywała się sprawnie i przyjemnie. Na wysokości dawnego przystanku osobowego Klukowo dogonił nas samochodem p. Leszek Lewiński wraz z rodziną, który wyprawę uwiecznił na zdjęciach i opisał w Świecie Kolei (2/2000).
Pierwsza wyprawa normalnotorową drezyną ręczną okazała się na tyle ciekawa, że postanowiliśmy organizować więcej imprez tego typu.
relacja: PLASER, zdjęcia Radek Bach
sobota, 29 kwietnia 2000
Kartuzy - Stara Piła
Wreszcie zrobiło się ciepło. Więc odkurzyliśmy drezynkę i postanowiliśmy pojechać na Kaszuby. Na drugą w historii wyprawę po normalnym torze, a pierwszą po zimowej przerwie wybraliśmy się na trasę Kartuzy - Stara Piła. Odpadł nam transport, w postaci Poloneza, więc musieliśmy wymyślić coś nowego. Padło na przyczepę. Marcin Wojda, nasz kierowca na tę wyprawę, nie miał w samochodzie haka. Więc, aby się odbyła, pojechał dzień wcześniej do serwisu i go zamontował.
Dzień przed wyjazdem w wypożyczalni wybraliśmy lawetę i ruszyliśmy z nią po drezynę, w pełni obaw, czy się zmieści. Pasy do przywiązania drezyny wypożyczyliśmy wraz z przyczepą. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że drezyna zmieści się bez problemów. Tylko powstał pewien problem. Nie wiedzieliśmy jak założyć pasy... Czyżby wyprawa nie miała dojść do skutku?
Na szczęście następnego dnia rano dojechał do nas z Warszawy Piotrek Chyliński nas wspomógł. No cóż. Trzeba było nam inżyniera...
Bez problemu dojechaliśmy do Kartuz, zestawiliśmy drezynę, ubłagaliśmy dyżurnego ruchu, by dał nam "zielone światło" semaforem ramiennym i ruszyliśmy. Po chwili okazało się, że dyżurny zapowiedział nas na przejeździe i na nasz widok opadły szlabany. W pełni szczęścia, rozkoszując się zdziwionymi minami kierowców zaczęliśmy przedzierać się przez małe krzaczki.
Nasza jazda nie trwała długo, na pierwszym, zapiaszczonym przejeździe wypadliśmy z toru. Ale do tego, że na przejazdach wypadamy, po chwili już się przyzwyczailiśmy.
W Dzierżążnie postój i fotostop oraz penetracja stacji. Ze zdziwieniem odkryliśmy, że budynek stacyjny był drewniany, a ten murowany pełnił od początku funkcje mieszkaniową.
W Dzierżążnie dwa mało ruchliwe przejazdy i jazda w głębokim wykopie, następnie wjazd do lasu, chwila pod górkę, następnie z górki. Nabieramy prędkości, wypadamy zza łuku i gwałtownie hamujemy - na torach leży drzewo. Znieśliśmy je na bok. Dalej już jechaliśmy dużo wolniej. I dobrze, bo po chwili dojechaliśmy do nowej przeszkody. Ta okazała się za ciężka, by ją przenieść, więc ją podnieśliśmy i drezynę przepchnęliśmy dołem.
Dalej ruszyliśmy już bez przeszkód. Minęliśmy górą linią kolejową Gdynia - Koscierzyna i zatrzymaliśmy się przy dawnym posterunku Glincz, gdzie obecnie znajdują się tylko ruiny nastawni. Tutaj minął nas pociąg z Gdyni do Kościerzyny w ciekawym, żółtym malowaniu - w slangu kolejowym "polsat z jajecznicą".
Po zdjęciu z pociągiem ruszyliśmy dalej. Kawałek z górki, łuk i oczom naszym ukazał się piękny most w Rutkach. Pod nami Radunia, a na moście zaskoczenie wśród wspinających się po filarach.
Dalej skok do Żukowa, ongiś najniebezpieczniejszy przejazd w województwie Gdańskim, i powolutku z górki, zarośniętymi torami do Starej Piły. Tutaj czekaliśmy na Marcina, który pojechał PKSem po samochód, co dziewczyny wykorzystały na odpoczynek na drezynach. Następnie załadowaliśmy drezynę i wróciliśmy do Gdańska.
Trasa prawie cały czas biegła lasem. Wyjątek stanowi odcinek od Żukowa, oraz tory w okolicach Dzierżążna. Jak widać na zdjęciach pogoda nam wyjątkowo dopisała.
relacja i zdjęcia: PLASER
Jesień 2000
Kartuzy - Miechucino - Kartuzy
Była to pierwsza nocna wyprawa drezynami, a właściwie jedną drezyną, za to w trzy osoby. Wyjazd zorganizowany całkowicie "na wariata" przysporzył wiele emocji i kolejowych łupów.
Z Kartuz wyruszyliśmy późnym wieczorem. Na początku szło łatwo. W Prokowie byliśmy po paru chwilach. Ale od Garcza do Miechucina było cały czas pod górę... Jazda do Miechucina niczym szczególnym się nie wyróżniała, za wyjątkiem jednego przejazdu na którym o mały włos a nie staranowałby nas jadący z dużą prędkością maluch. Przed Miechucinem złamał się nam drążek. Do Miechucina wjechaliśmy siłą rozpędu. I tak z trzech machających, zrobiło się dwóch. A przed nami było jeszcze 16 kilometrów powrotu, z czego 6 ostro pod górkę...
W Miechucinie odkryliśmy, że stacja jest otwarta. Postanowiliśmy wejść do środka. A w środku... kolejowe skarby walające się po podłodze. Stare rozkazy szczególne, książka wniosków i inne. Postanowiliśmy to zabezpieczyć. I w tym momencie nadjechała Policja. Pierwszy nasz odruch - w nogi. Ale drugi. Jak? Z drezyną na plecach? Zresztą, stacja była otwarta, a my zabezpieczaliśmy tylko dokumenty kolejowe. Cała sytuację przedstawiliśmy policjantom, narzekając na złamany drążek oraz na wandali, którzy byli na stacji przed nami i zostawili "pamiątki". Nie wiem, czy o 2 w nocy Policja często spotyka ludzi na drezynach ręcznych, ale Ci nam uwierzyli i nawet by nas nie spisali, gdybyśmy o to sami nie poprosili! Pewnie gdybyśmy ze stacji wynosili choćby kawałek metalu, wtedy... mogłoby się różnie stać.
W drodze powrotnej, ze złamanym drążkiem zabraliśmy jeszcze leżący na torach krzyż Świętego Andrzeja i powoli toczyliśmy się dalej. Mieliśmy trochę stracha, bo właśnie wracała "młodzież" z dyskoteki, ale to nie ona przysporzyła nam skoku adrenaliny, tylko byk. W okolicach Garcza z krzaków wypadł byk i zaczął szarżować na drezynę. Zaskoczenie było tak duże, że jedyną nasza reakcja obronną był niecenzuralny okrzyk "O, ty ch...". Byczek chyba poczuł się urażony i zaprzestał ataku. A my dalej, już nie niepokojeni, kontynuowaliśmy wycieczkę.
zdjęć, niestety nie robiliśmy...
relacja: PLASER
niedziela, 8 października 2000
Kartuzy - Stara Piła - Gdańsk Kokoszki
Korzystając z wolnej od pracy niedzieli (jakby ktoś nie wiedział, to są tacy co i w weekendy zasuwają np. kolejarze) skorzystałem z zaproszenia Plasera do przejazdu kiwajką z Kartuz do...kąd się da, choć wstępnie mowa była o Żukowie Zachodnim. Do Kartuz dotarliśmy z Gdańska smrodobusem w składzie Plaser z Plaserową, Plaser Młodszy z Plaserową Młodszą oraz ja. Chwile potem zjawił się KMR. Chwileczkę zajęło odpięcie drezyn od koziołka i postawienie na szynach, jeszcze mała sesja fotograficzna i w drogę. Zaraz na samym początku pani dróżniczka w Kartuzach zamknęła specjalnie dla nas rogatki co wprawiło nas w przedni nastrój.
Ochoczo kiwaliśmy - pierwszy pit stop wypadł jakoś w Dzierżążnie, potem pod nastawnią ex-posterunku odgałęźnego Glincz (tam gdzie było połączenie linii Kartuzy - Stara Piła z węglówką).
Tutaj postanowiliśmy zrobić numer skałkowcom, którzy wykorzystują do treningu filary mostu na Radunii w Żukowie, a do szyn wiążą liny asekuracyjne. Ustaliliśmy, że wpierwej pojedziemy jedną drezyną, a za 5 minut przyjadą drugą. Plaser długo przed mostem dawał "baczność", w wyniku czego po wylocie z zakrętu zauważyliśmy dwóch młodzianów gorączkowo odplątujących liny od szyn. Generalnie jednak to miłe towarzycho ci skałkowcy - poradziliśmy, żeby wiązali liny do odbojnic i przekładali pod szynami - wtedy nie będą przeszkadzały. Za chwile zjawiła się druga drezyna, ja jeszcze zrobiłem foto mostu i dalej do Żukowa Zachodniego.
Będąc już na miejscu i szybkim spojrzeniu na zegarek stwierdziliśmy ze nie ma co - walimy dalej do Starej Piły. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy - najpierw wstrzymaliśmy na chwile ruch na drodze Żukowo - Kościerzyna, a twarze kierowców wyrażające ogrom zdziwienia dały nam kolejny powód do satysfakcji. Potem raz z górki, raz pod górkę, jeden całkowicie zasypany przejazd i ze dwa nieco mocniej zarośnięte miejsca i już byliśmy w Starej Pile.
Po raz kolejny spojrzenie na zegarek, potem na sztabówkę po czym pada kolejna propozycja - jedziemy do Leźna (na szlaku do Kokoszek). Obrady nie trwały długo, bo nie było się nad czym zastanawiać. KMR wykonał tylko jeszcze niezamierzoną inspekcję wzrokową stanu uchwastowienia międzytorza.
Tor od Starej Piły do Kokoszek jest dosyć regularnie jeżdżony, dlatego na tym odcinku kiwało się bez przeszkód. No może jedną - jak nam się zdawało, to było wciąż pod górkę. Jakiś kilometr za Starą Piłą po wyjeździe z lasu ukazał się nam wspaniały widok - wyjechaliśmy na wysoki nasyp (jakie 10-12 m), który za kilkaset metrów skręcał w lewo, przecinając płaską jak stół dolinę Radunii, a nad samą rzeką tor był przerzucony na "łukowej kratownicy" z jazdą górą. Brakowało tam tylko jakiegoś składu - niechby była nawet stonka z niewielkim bruttem. Na samym moście stop, fotka i dalej prostym jak drut odcinkiem prawie do samych Kokoszek.
W Leźnie jeszcze zatrzymanie na foto stacyjki - tam ustaliśmy po raz kolejny wydłużenie naszej marszruty...
W Kokoszkach mała aprowizacja i oczekiwanie na dojechanie transportu, który miał zabrać część z nas oraz oczywiście drezynki. Wybiegające z drugiej strony stacji tory - zarówno te niegdyś do Wrzeszcza, jak i te niegdyś do Osowej - nieużywane sporo czasu.
Około 15.40 z załadowanymi na lawetę drezynkami wyruszyliśmy z Kokoszek. Dzięki uprzejmości wujka Plasera zostałem podrzucony na Danzig Hauptbahnhof i zdążyłem na osobówkę do Bg (Bydgoszcz).
Podsumowanie - super spędzona niedziela, było cos dla ducha - przepiękne kaszubskie krajobrazy i typowo górskie prowadzenie linii Kartuzy - Stara Piła, dodatkowo obsypane kolorowymi jesiennymi liśćmi, i coś dla ciała - no, te dwadzieścia kilka kilometrów kiwania to ja poczuje pewnie jutro w pracy. JAK NAJBARDZIEJ POLECAM!!!
relacja i zdjęcia: M@tej